środa, 4 sierpnia 2010

Służbowo i planszówkowo (prawie jak "Ogniem i mieczem")

Jutro wyjeżdżam służbowo-planszówkowo. Nie oznacza to (niestety), że teraz przenoszę się do branży growej, ale i tak dwa następne wieczory nie powinny być najgorsze. Zabieram ze sobą bowiem - uwaga, uwaga: surprise - dwie planszóweczki. Nauczony dotychczasowymi wyjazdami integracyjnymi, przezornie zabieram gry, które pozwalają grać także 1 osobie (takie bardziej skomplikowane pasjansiki;) Nie wiem czemu tak jest, ale gry zawsze przegrywają z wódką (najczęściej darmową) oraz tzw. "imprezami". Piszę "tzw.", bo jakże może być impreza bez planszy? No właśnie, nie może być :) Szczerze mówiąc nie wierze, że uda mi się w coś zagrać z kimś więcej, ale wypadki chodzą po ludziach i a nuż zdarzy się, że ktoś antybiotyki zacznie brać rano i nie będzie mógł pić?

Zabieram więc ze sobą "At the Gates of Loyang" i "Le Havre". Loyanga znam dobrze, bo kilka razy w niego już grałem.

"At the Gates of Loyang" jest przeuroczym pasjansikiem z drobnymi elementami negatywnej interakcji między graczami. Fantastyczna jest jego oprawa graficzna - uprawienie drewnianych warzywek działa na wszystkich. Na dodatek gra nie jest specjalnie wymagająca i tłumaczy się ją dość szybko. O samej grze nie będę tutaj pisał za wiele, bo inni zrobili to znacznie lepiej ode mnie.
"Le Havre" zbiera znacznie lepsze opinie (cięższy, bardziej wymagający, mniej losowy), ale jeszcze nie zdecydowałem się na odpalenie swojego egzemplarza. No przynajmniej raz to planuje sobie w niego zagrać, żeby wiedzieć co i jak chociaż.

Brak komentarzy: