poniedziałek, 17 stycznia 2011

Floydzi wracają

Trochę muzyki postanowiłem ostatni posłuchać. Głównie powróciłem do Floydow i to tych wcale nie najpopularniejszych. Niesamowitą sprawą jest rodzaj pamięci dźwiękowej, jakiej doświadczam. To są płyty, których nie słuchałem po kilkanaście lat (na pewno tyle nie słuchałem "The Final Cut", "A Momentary Lapse Of Reason" czy "Atom Heart Mother"), nie potrafiłbym powiedzieć jaki był program danej płyty, ale kiedy jej słucham, wiem jaki będzie następny utwór (ale przed słuchaniem bym nie wiedział).

Bardzo muzycznie zestarzała się dla mnie "The Wall". Niby słucham, niby jest fajne, ale jakoś to nie to. Nie wiem czego brakuje - chyba prostoty. A może mam to po prostu zbyt oklepane? Od dwóch płyt nie mogę się za to opędzić: "Animals" (moim zdaniem najlepsza płyta PF) i Watersa "Amused To Death". Watersem to jestem już prawie zahipnotyzowany. Potrafię słuchać tej płyty w kółko, a im więcej słucham, tym bardziej chcę dalej. Świetne muzycznie, tekstowo i - jakby to ująć - całościowa wymowa płyty bardzo aktualna. Wcześniej ją znałem, ale jakoś nie robiła na mnie takiego wrażenia. Cóż, czasami coś musi trafić na swój czas. Dla mnie czas "Amused" nadszedł teraz.



wtorek, 11 stycznia 2011

dobra księgarnia internetowa

Od jakiegoś czasu sporo kupuję (no i czytam) sporo książek ze Znaku. Jestem pod wrażeniem jakości działania ich księgarni internetowej. Jest naprawdę fajnie, super że takie takie miejsca są w polskim necie.

Po pierwsze, świetna (z punktu widzenia klienta) polityka cenowa. Nawet nowe książki wystawiane są z dużymi rabatami. Fajnie że ludzie stamtąd rozumieją, że właśnie kiedy książka jest nowa, trzeba na nią obniżyć cenę. Kiedy pracowałem jeszcze w branży wydawniczej i zajmowałem się księgarnią internetową pewnego wydawnictwa, z tym właśnie był największy problem (znaczącym obniżeniu ceny na początku). Do tego Znak regularnie oferuje zestawy książek przecenionych (ale nie szrotów) o podobnej tematyce, do kupienia razem z nowością. Brawo!

Po drugie, regularne informowanie o nowościach. Nie jest nachalnie, jest akurat tyle, ile potrzeba. Świetnym pomysłem jest umieszczanie dodatkowego kodu rabatowego w tych mailach. Kod jest w każdym, ale jest fajnie prezentowany (na końcu) - kto ma znaleźć, ten znajdzie. Co najlepsze, z tego co zauważyłem (i kilkakrotnie korzystałem) rabaty się sumują i jeśli poskłada się kilka większych, oszczędność cenowa jest bardzo duża (rzędu kilkudziesięciu procent).

Po trzecie, bardzo sensowna obsługa klienta. Nie wiem jak wygląda to przez telefon bo nie dzwoniłem, ale kiedy ostatnio znalazłem egzemplarz książki z brakującymi stronami, na mojego maila z pytaniem co zrobić jeśli nie mam już faktury (a książkę kupiłem kilka miesięcy temu) dostałem odpowiedź: wysyłamy Panu poprawny egzemplarz, proszę nie odsyłać wadliwego. Bosko! To jest obsługa na poziomie, do którego przyzwyczaił mnie amazon - żadnego kwękania itp. Jest problem? Rozwiązujemy go.

Po czwarte, wiem co kupuję. Są fragmenty do czytania, w książkach dla dzieci do posłuchania. Rewelacja!

Nie wiem jak było wcześniej, ale taką politykę prowadzi Znak od 1,5 roku około (tzn. ja wtedy zauważyłem). Na tle lekko samobójczych działań merlina (koszty przesyłek, sposób traktowania klientów, dostepność towarów, polityka cenowa) jest to pełen odlot. Rozumiem że jest to księgarnia własna, że marża inna, że można tak działać. Wszystko to wiem. I dlatego regularnie wybieram Znak. W przypadku innych wydawnictw (niestety) wybieram merlina, bo jest mi wygodniej, a o 2-3 PLN lepsza cena u wydawcy nie satysfakcjonuje mnie jeśli nie mogę zapłacić kartą albo mogę zamówić tylko przez Pocztę Polską (śmiech na sali). Ile to już merlin stracił na mnie kasy, to głowa mała :) Jedyne co mogliby poprawić, to sam sajt, bo teraz jest trochę staro i momentami niewygodnie.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

dialogi (1)

- tata, nudzi mi się
- zagraj sobie w coś
- dobra. ale na komputeZe, telefonie czy NORMALNIE?

Kochany synek :)

niedziela, 9 stycznia 2011

kolejka na drugi raz

Jakoś ostatnio dotarło do mnie, że jest sporo "rzeczy" (żeby nie powiedzieć "dzieł"), z którym obcowałem tylko jeden raz. Niby nic dziwnego, bo wiele rzeczy robi się tylko raz, ale chodzi mi o takie, przy których ten jeden raz to za mało. Książki, które powinienem przeczytać drugi raz, a jeszcze tego nie zrobiłem, filmy, gry. No parę tego jest. I tak postanowiłem sobie stworzyć taką listę "oczekujących na drugi raz"

Boska komedia
Czarodziejska góra
Ulysses
Baudolino
Mahabharatha
Mistrz i Małgorzata
Neuromancer
Gargantua i Pantagruel
Uczta (Platon)

Może w ramach postanowień noworocznych dam sobie to szczęście przeczytam je po raz drugi?

sobota, 8 stycznia 2011

planszowe przyspieszenie

Miało być dzisiaj wreszcie porządne granie, ale czynniki zewnętrzne sprawiły, że nie było. Młodego szkoda, bo bardzo się na dzisiaj nastawiał - wczoraj uczyłem się grać w Inca Empire i Młody dzielnie sekundował, a nawet "grał" jednym kolorem. Na dzisiaj byliśmy umówieni, że (a) pomoże mi rozłożyć Inków przed przyjściem Ali i Krzyśka, (b) w trakcie gry będzie obsługiwał bank - zarządzał dobrami, przesuwał pionki na planszy itp. No i biedakowi nie wyszło, zresztą kolejny raz z rzędu. Swoją drogą, ci Inkowie mu się spodobali na tyle, że dzisiaj wieczorem mnie męczył, żeby to z nim zagrać.

A nie zagrałem w Inków, bo wczoraj późnym wieczorem rozczaiłem Merkatora. Bardzo pozytywnie zaskoczony jestem. W recenzjach ludzie raczej po tym jechali lekko. W wersji solo jest fajne (bo tylko solo na razie grałem), trochę lepsze (znaczy mi się bardziej podobało) niż At the Gates of Loyang, bo krótsze. Ciekawe jestem, jak się w to będzie grało w kilka osób. Mimo że to typowa eurogra, ja jakoś podłapałem klimat. Dodatkowo mechanika jest niezła, a kilka pomysłów - świetnych. Ciekawie też Merkator wygląda. Kiedyś pewnie się na nim wyżyję :)

Teraz jestem w trakcie czytania reguł go Rio de la Plata (z Essen 2010) i Egizii - podobno najlepszej gry Essen 2009 (tak przynajmniej twierdzą ci, którzy ją kupili... ale oni zawsze racjonalizują swoje wybory;)

Ostatnio naumiałem się więc: Troyes, Inca Empire i Merkator, w trakcie są Rio i Egizia, a w kolejce czekają Furstenfeld, Liberte i De Vulgari Eloquentia. BTW, Dante przegrał u mnie z historią Rzymu :)

piątek, 7 stycznia 2011

Dzieci Groznego

Kolejne zbiór reportaży za mną. Odkurzyłem dość długi leżące na półce Dzieci Groznego Asne Seierstad (tak, tej od Księgarza z Kabulu). Zdążyła się zakurzyć, bo jakoś nie miałem ochoty - nie wierzyłem, że ktoś z Europy Zachodniej będzie w stanie napisać o Czeczenii coś sensownego. Inna sprawa, że jeśli za punkt odniesienia się przyjmę książki Politkowskiej, to nie za bardzo wiadomo co sensownego można na ten temat przeczytać.

Księgarz mi się nie podobał. Historia tam opisana była dla mnie banalna. Ot takie całkowicie oczywiste pojmowanie Afganistanu przez wyzwoloną kobietę z Europy. Nie żebym twierdził, że tam się żyje łatwo, ale w książce brakowało mi próby zrozumienia tamtej kultury. Szczerze mówiąc, uważałem pisanie przez Norweżkę o Czeczenii za rodzaj nadużycia. Chyba jednak się myliłem.

Książka wbrew pozorom nie jest tylko o Czeczenii. Jest GŁÓWNIE o Czeczenii, ale także o Rosji. Jeśli pisze się o dzieciach wojny i to wojny czeczeńskiej, to taka książka nie może być łatwa. I ta taka nie jest. Czytając historie przypadkowych ludzi jest się przytłoczonym ciężarem nieszczęść, które na nich spadły (i nadal spadają). Odniesienie tego do dzieci, jeszcze bardziej potęguje to odczucie. Momentami te historie to koszmary, które wydają się nadawać bardziej na jakiś pokręcony scenariusz, niż na literaturę faktu. Nie chcę tutaj cytować fragmentów, bo byłoby to tanie. Zachęcam jednak do przeczytania i odniesienia się do naszej rzeczywistości - świata ludzi sytych i BEZPIECZNYCH. Czeczeńcy takiej możliwości nie mają. Tak naprawdę książka jest o całkowitym chaosie i o życiu w anarchii. Potwierdza obraz Czeczenii opisywany przez Politkowską.

Unikalne było dla mnie za to, spojrzenie oczami reżimowymi, tzn. z poziomu wycieczki organizowanej do Groznego przez Rosjan. Historie które wyprawia tam Kadyrow są raczej znane dla tych, którzy chcą wiedzieć. Ale skala kultu jednostki i zawłaszczenia społeczeństwa przez tego człowieka jest przerażająca.

Czyli mimo że miałem obawy, książkę polecam. Politkowska to nie jest, Jagielski też nie, ale to ważna rzecz i z ludzkiego punktu widzenia - dobrze ją poznać. Bo trzeba dawać świadectwo, a Seierstad je daje.

środa, 5 stycznia 2011

UX: karta w Troyes

Wydana w 2010 roku gra Troyes jest jedną z piękniejszych jakie widziałem. Broni się także pod względem mechaniki. Grałem w nią dopiero raz, ale już widzę potencjał przed pozostałym rozgrywkami. Jednak mimo perfekcyjności wydania, znalazłem kilka elementów, które w przypadku zmiany - takie mam wrażenie - wpłynęłyby pozytywnie na uczytelnienie/ułatwienie odbioru niektórych elementów gry (czyli po polsku: poprawiłyby ogólny user experience ;) ).

Karty przy użyciu których toczy się gra są bardzo starannie przygotowane: nie jest to jakiś render czy realistyczna próba odwzorowania postaci średniowiecznych (bo w średniowieczu właśnie toczy się gra), ale odręczny rysunek trzymający stylistykę średniowiecza. Jaka kreska! Jaka perspektywa! Poniżej przykład:

źródło: BGG
To co rzuca się w oczy, to wyraźne podkreślenie koloru karty. Generalne w grze karty podzielone są na kilka kolorów (białe, żółte, czerwone, czarne). Patrząc na tę kartę, nie ma wątpliwości, że jest ona żółta. Leżąc na planszy (wśród dziewięciu innych kart) nie będzie wprowadzać gracza w konfuzję.
Poza nazwą na karcie zawarte są jeszcze dodatkowe informacje określające sposób jej wykorzystania. Aby aktywować kartę/skorzystać z niej należy:
  • wybrać do akcji żółte kości,
  • wstawić na kartę (lub tam posiadać) swojego robotnika.
Górny panel (ten z monetą) należy czytać następująco: koszt wstawienia tutaj robotnika to 15 denierów. Na koniec gry, stojący tam robotnik przyniesie 6 lub 5 punktów zwycięstwa (w zależności od tego, na którym polu stoi).

Dolny panel mówi: aktywacja karty rzeźbiarza daje 1 punkt zwycięstwa. Suma oczek na żółtych kościach podzielona przez trzy określa liczbę aktywacji w danej turze. Czyli jeśli suma oczek wynosiła 18 (3 x 6 oczek), to jednorazowo aktywować można rzeźbiarza 6 razy, w więc przyniesie 6 punktów. Gdyby oczek było 11, karta przyniosłaby 3 punkty (zaokrąglenie w dół).

Z mojego punktu widzenia, takie opisanie ma sporo niedoskonałości:
  1. Górny panel jest przeładowany
  2. Brak jest informacji ile osób może korzystać z karty (gra jest zaplanowana dla 2-4 graczy, co dzieje się gdy trzecia osoba chce tutaj wstawić swojego robotnika? Ile zapłaci? Ile dostanie punktów?)
  3. Element graficzny w górnym panelu (strzałka) sugeruje, że za 15 denierów można kupić 6 lub 5 punktów zwycięstwa
  4. Sposób prezentacji elementu kosztu jest niespójny z resztą gry, gdzie koszt opisywany jest symbolicznie poprzez przekreśloną monetę
  5. Dolny panel jest za duży - jego wysokość determinuje sposób przedstawienia mechanizmu wyliczenia aktywacji karty (iloraz sumy na kościach przez trzy). Nie wiem czy jest sens prezentować trzy kości w dolnym panelu, skoro ZAWSZE bierze się pod uwagę ich sumę, a kolor jest określany przez kolor karty. Po co dodawać coś co nie niesie żadnej dodatkowej informacji? Jeśli się poprzegląda fotki na BGG to widać że na prototypie było to rozwiązane właśnie w ten sposób - tylko dzielnik na karcie, bo to wystarcza.
  6. Element strzałki w dolnym panelu zupełnie nie przystaje do swojego charakteru. On nie określa następstwa, tylko powinien sugerować iloczyn. Mówi jasno: podziel sumę przez trzy a przez wynik POMNÓŻ jeden punkt.
  7. Pozioma kreska w dolnym panelu jest kreską ułamkową i sugeruje (słusznie) dzielenie. Na innych kartach zdarza się jej jednak występować w charakterze elementu logicznego (OR).
Najpoważniejsza wada, to zbyt subtelne rozróżnienie (moim zdaniem) kart o wielokrotnego użycia (mały znaczek klepsydry w prawym dolnym rogu). Poza tym zupełnie nie sugerują one mechaniki swojego działania, nieco odmiennego niż w przypadku kart standardowych. 


Podobnie jak w przypadku kart jednorazowych, kolor kości wykorzystywanych do aktywacji karty określa jej kolor. Jednak podzielona suma określa nie ilość aktywacji tej karty w jednej turze, a ilość tur, w trakcie których można z karty korzystać. Wyrzucając 12 na żółtych kostkach i dzieląc przez 3 otrzymujemy 4. Cztery znaczniki swojego koloru umieszcza się na karcie. Po każdej aktywacji kostek czerwonych i wykorzystaniu przy niej tej karty, zdejmuje się jeden znacznik a do sumy oczek czerwonych dodaje się 5.

W odniesieniu do karty tego typu aktualne są moje wcześniejsze uwagi, szczególnie ta dotycząca nadmiarowej informacji w dolnym panelu (suma kości i kolor kości niezbędnych do aktywacji karty).

Reasumując, może się wydawać, że uważam grę za nieużyteczną, jednak wcale tak nie jest. Powyższe uwagi mają charakter lekko "czepialski" ;), bo w Troyes gra się fajnie, karty zniewalają wręcz estetyką i są nad wyraz czytelne, szczególnie jeśli (a) porówna się je do innych gier, (b) weźmie pod uwagę ilość informacji przekazywaną na poszczególnych kartach.

    sobota, 1 stycznia 2011

    na marginesie Rzymu

    Kolejny wieczór spędzony na oglądaniu Rzymu. Ten serial to powrót do mojej historycznej miłości - dziejów Rzymu. Baaaardzo się w tym opuściłem. Właściwie to od czasów studiów nie przeczytałem całości historii jeszcze raz. Co za błąd! W tych dziejach jest wszystko: narodziny, rozkwit, upadek, pokój, wojna. Uwielbiałem to i nadal uwielbiam.

    Brzmi żałośnie, ale w całkiem sporym stopniu czuję się dziedzicem tradycji rzymskiej (tak samo jak greckiej czy chrześcijańskiej). Ciekawe czy można być Europejczykiem odrzucając naleciałości/tradycję Rzymu - śmiem wątpić. Z tym że większość ludzi chyba tego nie docenia albo nie dostrzega, a szkoda.

    A sam serial jest pasjonujący - fantastyczne kino polityczno-historyczne.