poniedziałek, 17 stycznia 2011

Floydzi wracają

Trochę muzyki postanowiłem ostatni posłuchać. Głównie powróciłem do Floydow i to tych wcale nie najpopularniejszych. Niesamowitą sprawą jest rodzaj pamięci dźwiękowej, jakiej doświadczam. To są płyty, których nie słuchałem po kilkanaście lat (na pewno tyle nie słuchałem "The Final Cut", "A Momentary Lapse Of Reason" czy "Atom Heart Mother"), nie potrafiłbym powiedzieć jaki był program danej płyty, ale kiedy jej słucham, wiem jaki będzie następny utwór (ale przed słuchaniem bym nie wiedział).

Bardzo muzycznie zestarzała się dla mnie "The Wall". Niby słucham, niby jest fajne, ale jakoś to nie to. Nie wiem czego brakuje - chyba prostoty. A może mam to po prostu zbyt oklepane? Od dwóch płyt nie mogę się za to opędzić: "Animals" (moim zdaniem najlepsza płyta PF) i Watersa "Amused To Death". Watersem to jestem już prawie zahipnotyzowany. Potrafię słuchać tej płyty w kółko, a im więcej słucham, tym bardziej chcę dalej. Świetne muzycznie, tekstowo i - jakby to ująć - całościowa wymowa płyty bardzo aktualna. Wcześniej ją znałem, ale jakoś nie robiła na mnie takiego wrażenia. Cóż, czasami coś musi trafić na swój czas. Dla mnie czas "Amused" nadszedł teraz.



Brak komentarzy: