poniedziałek, 30 sierpnia 2010

przygotowania do prawdziwych wakacji

Przygotowania do wyjazdu wakacyjnego idą pełną parą - wreszcie nabyliśmy bagażnik na dach i uchwyt na rower. Znaczy, zapowiadają się prawdziwe wakacje :) MŻona mi nieco narzekała, że ten uchwyt niby drogi... no ale przecież MÓJ ROWER nie może jeździć w byle czym.

Swoją drogą to okazało się, że jeden z najbardziej wypasionych uchwytów Thule ma problemy z obsługą mojego cudownego roweru. Rama jest dla niego - kurwa mać - za wysoko i jak się go zamontowało na dachu to przednie koło prawie wyjeżdżało na szybę, a na tyle rynny było z pół metra miejsca. Jakoś to pozapinałem, ale wyglądało to słaaaaaaaaabo, więc wieczorem zmieniłem ustawienia tej rynienki. Co prawda z instrukcji wyraźnie wynika, że do regulacji służy tylna szyna (czytaj: montowanie do tylnej poprzeczki na dachu), ale mi zależało na przedniej. No to ją poprzestawiałem. Trochę teraz dziwnie wygląda (inne proporcje), ale nic to - w poniedzialek po robocie sprawdzę jak się na to ustawia teraz rower.

W niedziele się nam oczywiście raz spierdolił na dach i drzwi i lekko mi się zarysował amortyzator (w rowerze ofc). Niedobrze... :/ Mam nadzieję, że jakoś dojedziemy do Izb (za tydzień, żeby nie było).

czwartek, 19 sierpnia 2010

Na planszy: Le Havre

Gdyby się mnie ktoś zapytał co tam na planszy słychać, powiedziałbym że "Le Havre" rządzi. Gra Uwe Rosenberga, która ostatnio podbiła mój stół (komputer w przypadku wersji solo). Rodzaj mocno zaawansowanego pasjansa ekonomicznego. Fascynująco-wciągająco-wymagający. A o co chodzi?



Jest sobie port. Zwyczajny, we Francji akurat, chociaż to nie ma znaczenia większego. I tym portem (oraz jego okolicą) zarządzamy my. Regularnie do portu dostarczane są różne towary (ryby, zboża, bydło, drewno, glina, żelazo, skóry), a my jako gracze mamy sprawić, aby port rósł w siłę a ludziom żyło się dostatniej. Robi się to poprzez budowanie róznego rodzaju budynków (18 standardowych) oraz max 3 dodatkowe (losowane z kilkudziesięciu). Każdy budynek spełnia oczywiście jakieś funkcje, którymi w największym uproszczeniu jest ulepszanie produktów bazowych (lub ich sprzedaż/konwersja/wymiana na inne). Glinę więc można zmienić w cegły (i jeszcze na tym zarobić), żelazo w stal, węgiel w koks, drewno w węgiel drzewny, ryby w ryby wędzone itd.

Cały myk polega na tym, że na koniec każdej tury (czyli co 7 akcji) trzeba dostarczyć swoim pracownikom odpowiedniej ilości jedzenia. Samo jego pozyskiwanie nie jest jakoś szczególnie trudne, ale wymaga podjęcia konkretnej akcji, czytaj: jej zmarnowania. Bo skoro łowimy ryby, to nie produkujemy żelaza. Potem je uwędzimy i fajnie, bo będziemy mieli czym wyżywić swoich, ale kosztem tego jest nie podjęcie akcji wytopu stali z posiadanego żelaza. A tak naprawdę, to sensownie zarobić można właśnie głównie na produktach wysoko przetworzonych. Myk dodatkowy jest taki, że ilość pożywienia które mamy dostarczać cały czas rośnie (w pierwszej turze jest to 5 jednostek, a w ostatniej - 35). Można radzić sobie z tym budując statki, które redukują nasze zapotrzebowanie na pożywienie, z tym że żeby je wybudować trzeba zbudować stocznię, zdobyć zasoby (drewno lub żelazo) a żeby zbudować statki dostarczające naprawdę dużo jedzenia (i punktów zwycięstwa) to trzeba jeszcze mieć dużo stali (najbardziej wartościowy materiał w grze). A żeby mieć stal, to wcześniej trzeba mieć żelazo. No i potem energię wymaganą do jego przemiany w stal (dużo energii). Skąd energia? Z drewna (baaaaaaardzo mało - 1 jednostka), z węgla (mało - 3 jednostki), z węgla drzewnego (trochę więcej - 5 jednostek) lub z koksu (ekstra - 10 jednostek).

Wygląda na skomplikowane? Wcale nie jest. Jest bardzo intuicyjne (do grania), chociaż silnie mózgożerne. To jedna z tych gier, które w przypadku porażki całościowo obwiniają gracza, bo prawie nie ma tam elementu losowego. Albo inaczej: ten element jest, ale nieznacznie wpływa na grę.

Krótki filmik pokazujący o co w tym chodzi jest ofc na YT:


Do tego mogę dodać, że grać w Le Havre można samemu, ale też ze znajomymi (do 5 graczy) oraz że na BGG jest wersja na kompa (nie trzeba chrzanić się z żetonami, rozstawianiem itp, a komp do tego przypilnuje zasad). No i oczywiście jest polska instrukcja.

środa, 18 sierpnia 2010

akwa: kilka dni po

Jak już pisałem, Młoda pokarmiła mi rybki. Karmienie okazało się ZABÓJCZO skuteczne. W jego wyniku padły 3 skalary, dwa fantomy i kirysek. Wyjątkowo odporne okazały się żałobniczki - przetrwały obie.

Teraz czeka mnie więc zaplanowanie zbiornika de facto od nowa. Coś mocno żywego bym tam wstawił i zastanawiam się nad brzankami sumatrzańskimi. Co prawda ostał się jeden skalar (a brzanki agresywne są i podgryzają takie duże i spokojne ryby), ale trzeba spróbować :) Przynajmniej będzie się coś działo, w myśl zasady: jest brzanka, jest impreza.

Ofc jak wpuszczę, to wrzucę foty.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Dlaczego facebook obsysa

Jak patrzę na fakt powrotu do blogowania tak trochę z zewnątrz, to zaczynam się zastanawiać czy nie podążam ślepą uliczką. Przecież blogi są już passe. Teraz rządzi facebook i tweeter, czyli media nastawione na coraz bardziej prymitywne przekazywanie wiadomości.

Kiedyś na FB nawet trochę działałem. Teraz mam tam konto (służbowe), ale po całościowym zagospodarowaniu w firmie tematu social media, nie będę musiał z niego korzystać. Że na FB są limity wielkości tekstów, to się domyślałem, ale sądziłem, że ustawione są one na jakieś 2-3k znaków. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po usiłowaniach umieszczenia komentarza (przeklejka komenta z youtube) okazało się, że mogę se wstawiać 200cośtam znaków. Słabe? Słabe!

Udało mi się odnaleźć w sieci okolicznościowy rysunek, o taki:
Dość dobrze oddaje on istotę dzisiejszej komunikacji na necie. Mniej, mniej, mniej, bo przecież czytanie jest trudne i jeden jełop z drugim nie ogarnie tekstu większego niż 150 znaków, no bo jak?

Co gorsza, po sobie widzę, że dłuższy czas stykania się z FB totalnie się uwsteczniłem, jeśli chodzi o pisanie tekstów. Kiedyś pisałem (podobno) nieźle (oczywiście na normy netowe). Po roku klepania/komentowania na fejsie, mam problem z budową dłuższych zdań. Problem z wyrażaniem bardziej skomplikowanych myśli. Bo przecież po co pisać, skoro można dać obrazek i niech się inni martwią? Między innymi po to piszę tego bloga, żeby się chociaż trochę ogarnąć z formułowaniem myśli i pisaniem.

niedziela, 15 sierpnia 2010

młoda świni w akwa

Dzieci rosną. Fizycznie rosną. Sięgają wyżej. Do tego potrafią już podstawić se stołek i zabrać z półki puszkę żarcia dla ryb.

Młoda przykładowo (2 lata 3 miesiące) już wie że karmi się ryby. No i dzisiaj nakarmiła.
Całą puszką. Masakra.

Pokarm jest był płatkowy, więc przez następne pół godziny akwa wyglądało jakby w środku padał śnieg. A potem z młodym musieliśmy to sprzątać (żeby nie było: w akwa był syf i na niedziele planowałem sprzątanie, ale wczoraj NAGLE musiałem zmienić plany). Trzy razy podmieniałem wodę, a na dnie jeszcze te śmiecie leża, co oznacza że za dni 3 znowu się wszystko zapaskudzi.

sobota, 14 sierpnia 2010

słowiański mit

Z powodu dzieciów (własnych) nie miałem ostatnio (czytaj: od dobrych kilku lat) okazji zaglądnąć do muzeów (tak, wiem że dla tych którzy dzieci nie mają, wygląda to na tanie usprawiedliwianie się, ale faktycznie NIE MA SIĘ WTEDY CZASU). Nie wiedziałem też, jakie fajne wystawy teraz się organizuje. Szczęśliwie dla siebie (i młodego) trafiłem w Gdańsku na coś, co się nazywa słowiański mit. Jako że tematyka zarówno słowiańszczyzny (kopalnej) jak i teorii mitu jest mi bardzo bliska, więc udaliśmy się na zwiedzanko, dodatkowo zachęcani plakatami i hipermultimedialności tego przedsięwzięcia.



Jakież było moje zdziwienie, gdy doświadczyłem fantastycznie przygotowanej i świetnie opowiedzianej historii. Całość ekspozycji (chociaż trudno to nazywać ekspozycją, bo większości rzeczy można dotykać) podzielona jest na cztery części (co można zobaczyć na stronie internetowej). Najlepsze jest jednak to, czego tam nie pokazują (nie rozumiem dlaczego): otóż każda część ekspozycji to makieta w skali 1:1 (np. wnętrze chaty, cmentarzysko kurhanowe, obrzeże lasu, grób wojownika, namiot, etc.) w tle zaś wiszące ogromne (kilkumetrowe) monitory. Na monitorach wyświetlane są sceny z życia słowiańskich wspólnot. Całość jest tak zrobiona, że postacie są naturalnej wielkości i lekko nieostre, co sprawia niesamowite wrażenie "wejścia w świat".


W mojej grupie było sporo dzieciaków (jakieś 8-10 sztuk) i widziałem jak były zafascynowane. Zaciemnione pomieszczenie, ogromne ekrany z ciemnym i zamglonym lasem, w którym COŚ się pojawia i znika - rewelacyjne wytłumaczenie dlaczego ludzie bali się wtedy nocy, ciemności czy lasu. 

 (fot autor)


Do tego kapitalna przewodniczka, opowiadająca z ogromnym zacięciem. Bardzo, bardzo kształcące. Skąd wzięło się słowo "płacić"? Dlaczego "białogłowa"? Jak się rozliczano? Jak wydawano resztę?
Oczywiście wszyscy w strojach z epoki. REWELACJA.

środa, 11 sierpnia 2010

Wakacje w trójmieście (1)

Od soboty urzęduje w dawnym mieszkaniu znajomego. Przyjechalim z żona i dziećmi na tydzień. Po 3 dniach tutaj moge smialo powoedziec, ze miejsce jest zajebiaszcze: estetycznie bije warszawe na glowe (z tym ze to nie sztuka akurat) a wedlug mnie takze krakow i wroclaw. Kierowcy kulturalniejsi. Sprzedawcy chyba uczciwsi (na bazarach nie wciskaja starych warzyw i owocow) i daja nawet patagony. Szok!!! No i sa takze cudowne sciezki rowerowe, o jakich w wawie mozna jedynie pomarzyc.

No kusi mnie zeby rynek pracy tutejszy sprawdzic...

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Refleksje po integracji


Kilka dni temu miałem przyjemność być na firmowej integracji (chociaż nikt tak jej oficjalnie nie nazywał). O dziwo bawiłem się bardzo dobrze, a generalnie rzecz biorąc nie bywam często na takich imprezach.

Chyba wiem co jest przyczyną: różnica skali. Dotychczasowe wyjazdy to były mega spędy, ogromne stado ludzi, często bardzo słabo się znających. Efekt? Picie w podgrupach ze znajomymi i zero szerszej integracji. Działanie nieskuteczne, jeśli nie przeciwskuteczne.

Jak to życie potwierdza zasadę "less is more"...

środa, 4 sierpnia 2010

Służbowo i planszówkowo (prawie jak "Ogniem i mieczem")

Jutro wyjeżdżam służbowo-planszówkowo. Nie oznacza to (niestety), że teraz przenoszę się do branży growej, ale i tak dwa następne wieczory nie powinny być najgorsze. Zabieram ze sobą bowiem - uwaga, uwaga: surprise - dwie planszóweczki. Nauczony dotychczasowymi wyjazdami integracyjnymi, przezornie zabieram gry, które pozwalają grać także 1 osobie (takie bardziej skomplikowane pasjansiki;) Nie wiem czemu tak jest, ale gry zawsze przegrywają z wódką (najczęściej darmową) oraz tzw. "imprezami". Piszę "tzw.", bo jakże może być impreza bez planszy? No właśnie, nie może być :) Szczerze mówiąc nie wierze, że uda mi się w coś zagrać z kimś więcej, ale wypadki chodzą po ludziach i a nuż zdarzy się, że ktoś antybiotyki zacznie brać rano i nie będzie mógł pić?

Zabieram więc ze sobą "At the Gates of Loyang" i "Le Havre". Loyanga znam dobrze, bo kilka razy w niego już grałem.

"At the Gates of Loyang" jest przeuroczym pasjansikiem z drobnymi elementami negatywnej interakcji między graczami. Fantastyczna jest jego oprawa graficzna - uprawienie drewnianych warzywek działa na wszystkich. Na dodatek gra nie jest specjalnie wymagająca i tłumaczy się ją dość szybko. O samej grze nie będę tutaj pisał za wiele, bo inni zrobili to znacznie lepiej ode mnie.
"Le Havre" zbiera znacznie lepsze opinie (cięższy, bardziej wymagający, mniej losowy), ale jeszcze nie zdecydowałem się na odpalenie swojego egzemplarza. No przynajmniej raz to planuje sobie w niego zagrać, żeby wiedzieć co i jak chociaż.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Okoń nilowy w dokumencie

Obejrzałem dzisiaj wczoraj dostępny na iplex.pl pełnometrażowy dokument "Koszmar Darwina", poświęcony hmmm... no trudno powiedzieć czemu. Niby punktem wyjścia jest obecność w Jeziorze Wiktorii ryby o nazwie okoń nilowy, ale tak naprawdę w tym filmie o rybołówstwie jest najmniej. Przez półtorej godziny pokazany jest kompletnie chory ekosystem ekonomiczny: wielgachne samoloty wożą do Europy filety okonia, bogacą się na tym okoliczne firmy połowowe, wokół następuje totalny rozkład społeczeństwa (spowodowany niewyobrażalną wręcz biedą) ze wszystkimi przynależnymi mu cechami (głód, choroby, HIV/AIDS, prostytucja, przemoc, brak perspektyw).

Do tego w tle pokazani są przedstawiciele Unii Europejskiej, którzy na spotkaniach chwalą okoliczny przemysł przetwórstwa rybnego, jaki to on nowoczesny i umożliwiający eksport ryb do Europy. Tymczasem koszty przetwarzania tych ryb powodują, że nikt z okolicznych mieszkańców nie je ryb, bo ich na nie nie stać. Jedzą jakieś ochłapy. Oglądając to, każdy przyzwoity człowiek wstydzi się, że jest Europejczykiem i uczestniczy w klubie pt. Unia Europejska.

Najbardziej szokujące są jednak fragmenty pokazujące życie dzieci oraz "utylizację" odpadów. Widok ludzi brodzących po kostki w białych robakach zmieszanych z błotem (a wypadajacych z gnijących szczątków rybich suszonych na specjalnych stojakach) jest wstrząsający, podobnie ja zdjęcia z późniejszego spalania tych szczątków i smażenia rybich głów (tak, taki zgniłe rzeczy ludzie tam jedzą). Patrząc na to przychodzi do głowy tylko jedno skojarzenie -  Piekło.



I to jest chyba piekło na ziemi. Gdyby ktoś chciał zstąpić, to do obejrzenia na iplexie, a poniżej krótka zajawka:

niedziela, 1 sierpnia 2010

Rockowy poranek Trójkowy

Dzisiaj w Trójce genialna audycja "Historia pewnej płyty" (nota bene, co sobotę rano). Sama audycja fajna, ale najlepsze było w niej to, że mówiła o jednej z moich ulubionych płyt, czyli "Violet" by Closterkeller.

Pamiętam jak dosłownie po całych dniach nie schodziła ze słuchawek i jak w hotelu robotniczym przy ul. Dworcowej pobrzmiewały vocale Anji :) Jakby to wczoraj było, a tu minęło lat 17 (słownie: siedemnaście). Jezzzzzzzu!!! To niemożliwe jest! Ale fakt, sporo się zmieniło: Beksińskiego Tomasza z którym Anja urządzała konkursy na interpretację tekstów (bodajże tekst do "Violet" był przedmiotem konkursu) już nie ma, a sam Closterkeller poszedł w kierunku, który akurat mnie nie odpowiada. Wolę brzmienia nowofalowe, niż te niby metalowe riffy (nic do nich nie mam, ale szkoda potencjału Anji z płyt "Purple" i "Blue").

Violet to przede wszystkim dwa utwory: tytułowy (do pobrania ze strony Anji jeśli ktoś chce):


oraz najlepsza chyba wampiryczny utwór po polsku, czyli "Agnieszka":


Bardziej w klimacie nowej fali było słychać "Agnieszkę" na płycie "Blue".
Coś mi się wydaje, że muszę albo zdigitalizować kasetę (tak, mam to jeszcze na MC!) albo nabyć CD, bo heroina powraca w wielkim stylu.