środa, 8 września 2010

urlop - dzień trzeci: co ty, kurwa, wiesz po podjeżdżaniu?

No więc wstałem na tę szósta rano i mimo że nie było upału, a konkretnie to 3 (słownie: trzy) stopnie były, pojechaliśmy na trasę. Na początku jeszcze jakoś szło (asfalt), przyjemny zjeździk był i ogólnie super. Potem dochaliśmy do czerwonego szlaku (turystycznego, nie rowerowego) i zaczęły się problemy (eufemizm!) - rower nie chciał jechać... ;)

W pewnym momencie powziąłem strategiczną a do tego głęboko męską decyzję: "pierdolę to, pcham" no i jakieś 2 km pokonałem "z buta". Kiedy potem sprawdziłem sobie dane z pulsometru, to utwierdziłem się w przekonaniu, że to była dobra decyzja (95% HRmax, czyli w moim wypadku jakieś 175 uderzeń na minutę). W końcu jednak trafiłem na górę i zaczęła się nagroda - kilka kilometrów zjazdu.

Jechaliśmy szutrową drogą przez las a potem przez pola. Widoki niesamowite: podnoszące się mgły, wychodzące zza chmur Słońce, przezierające momentami błękitne niebo i odlotowy zapach mokrego lasu. Żyć, nie umierać. Cudowne doświadczenie.

Potem było gorzej, bo trzeba było (po małej rundce "po płaskim" podjechać z powrotem), ale jakoś już lepiej mi to wyszło. Nie to żebym nie pchał, co to, to nie, ale ileś czasu udało mi się pokręcić i potem zaczął się zjazd, a właściwie ZJAZD. OMG, to było to... zjazd w przeciwnym kierunku nie był za szybki, bo sporo było zakrętów i trzeba był po prostu uważać, za to teraz był dłuuuuuuuuuugie proste odcinki, gdzie można było puścić klamki hamulców. Kurna, ponad 50 km szutrową drogą przez las robi wrażenie. Robi wrażenie do tego stopnia, że nie miałem czasu luknąć na liczni. Po prostu się JEDZIE i jedyne o czym się myśli to: (a) jak wejdę w  następny zakręt, (b) czy opony wytrzymają, (c) czy hamulce wytrzymają, itp. Po tym zjeździe wiem, że NIGDY NIE BĘDĘ OSZCZĘDZAŁ NA KOMPONENTACH.

Profil trasy z międzyczasami
Krótko podsumowując, to było mega mega zajebiście. Miałem jechać też jutro (dzisiaj) rano, już sam bo koleś który mi pokazał trasę wyjeżdża po śniadaniu do domu, ale Młody mi się porzygał w nocy i ustaliłem z Mżoną, że rano nie będę wychodził (bo nie wiadomo jaki ten poranek będzie). Szkoda, bo pogoda fajna i liczyłem że porobię trochę fotek (jeśli uda się aparatem z telefonu oddać klimat chwili) na blogasa. Liczę jednak, że z wyjątkiem tego poranka, kolejne będą właśnie rowerowo-zjazdowe :)
Łącznie ta trasa do niespełna 22 km, a przewyższenia to +573 metry. Niby niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zainwestuj w hemlet cam. :)

mistrz_yon pisze...

bedzie PRAWDZIWE ZJEZDZANIE, bedzie moze i kamera na czapke. za 20 lat.