Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu, nieeeeeeeeeech żyyyyyyyyyyyyje naaaaaaaaaaaam. To śpiewałem ja, rowerzysta trzeciej klasy. Wczoraj nie śpiewałem, ale mam zwolnienie.
Dwa ostatnie dni bez porządnej jazdy - jedna pauza planowana (sobota w Sączu od rana), druga zawiniona (totalnie zaspałem w piątek, a jak nie wstanę o wpół do szóstej, to wyjazd pozamiatany). Dzisiaj za to udało mi się wstać i wyjechać, chociaż miałem sporo wątpliwości czy jechać. Wczoraj popołudniu zdiagnozowałem pękniętą szprychę. Strzeliła wewnątrz nypla, więc nic nie dało się z tym zrobić. Jedyne co mogłem, to nieco podkurować koło, i wywalić w cholerę resztki tej szprychy. Takoż zrobiłem, z tym że do tego musiałem koło zdjąć (tylne), potem pozbyć się dętki i opony, przesunąć opaskę i wyjąć felerny nypel. Co ciekawe, udało mi się to nawet sensownie poskładać (części nie zostało!) i to w dość rozsądnym czasie. No, no, tak się porobiło że wkrótce będę na szybko dętki zmieniał :) Potem pół wieczoru szukałem w necie, czy z tym kołem bez jednej szprychy dam radę pojechać. Większość wpisów była "na tak", chociaż dotyczyły (a) jazdy po asfalcie, (b) osób, które z sakwami ważyły 80kg... (pfffffffffffffffff, buahahahahhaaha).
Ostatecznie pojechałem, ale z duszą na ramieniu. Koło zaczęło się rozcentrowywać jeszcze wczoraj, hamulec zadni działa tak, że słychać go dość daleko, na dodatek na obręczy pojawiły się pęknięcia przy nyplach (chyba). Do tego przez trzy ostatnie dni lało dość regularnie i mogłem się spodziewać hardcore'u. No i się pojawił - w niektórych miejscach bałem się przejechać z powodu (a) błota, (b) niepewności roweru, więc musiałem przeprowadzać (niedużo, ale jednak). Za to mogłem dzisiaj poćwiczyć zjazdy w błocie. To że nie leżałem na Hutniańskiej, to jakiś cud. To nawet nie ja tam zjeżdżałem, to rower mnie zwoził na dół. Totalnie rozjeżdżona traktorami ścieżka trawersująca trawiasty stok. Wszystko grząskie, zalane wodą i do tego przyklepane trawą. Suuuuuper. Niesamowite wrażenie jak się przez coś takiego jedzie i puszcza klamki, a rower się jakoś (w sumie dość szybko nawet) przetacza. Fajne uczucie jak się nie do końca panuje nad maszyną i jedynie balansuje i dokręca. Dupa wisi za siedzeniem i jedziemy. Czad, każdemu polecam, tylko potem się trzeba porządnie umyć :)
Tak uwalany błotem jeszcze nie byłem (tzn. byłem kilka razy jak zaliczyłem glebę). Wyglądałem jakby ktoś do kompresora podłaczył słoich z błotem i pokrył rower oraz jego właściciela. Sprzęt już doprowadziłem do porządku - jutro daję go do warsztatu w Krynicy, gdzie mam nadzieję zrobią mi prządek ze szprychami (dzisiaj pękły dwie kolejne) i wycentrują koło. Pod koniec wycieczki telepało mnie na boki dość równo. W dół udało mi się wyciągnąć 52 km/h (przez las) i biorąc pod uwagę stan sprzętu, pogodę (zamglenie/chmury) i mokry szuter po którym jechałem, więcej DLA MNIE nie było do osiągnięcia. Jak się tak popierdala w dół, to można się sprawdzić na ile ma się jaj, przyznaję.
 |
Czerwony szlak z Izb do Hańczowej. Widoczność: 50 m. Puścić hamulce? |
 |
Mgiełka konkretna, ale jaki zapach... |
 |
Beskid Niski: ranek w okolicach Ropek |
 |
Beskid Niski: w dół - rzeczka - w górę (do Ropek) |
|
Razem prawie 26 km po górach i jest pięknie. Trasa taka jak poprzednio: Izby, Ropki, Hańczowa, Wysowa, Przełęcz Hutniańska, Ropki, Izby. Dwie godziny sycenia wzroku i powonienia cudami natury :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz