czwartek, 9 września 2010

urlop - dzień czwarty: mostki w dolinie Białej

Chodzi oczywiście o dolinę rzeki Biała. Rzeczka jest bardzo malownicza, więc postanowiłem trochę przejechać się asfaltem w jej okolicy - jak już wspominałem, nie mogłem rano pojechać w teren, ale w ciągu dnia udało mi się zaliczyć mały wyjeździk.

Beskid Niski: Biała w Izbach
Beskid Niski: Biała w Izbach
Beskid Niski: mostek nad Białą w Izbach
Jak wspominałem w jednym ze wcześniejszych wpisów, spore szkody wyrządziła w dolinie Białej wiosenna powódź. Zerwanych zostało kilka mostów, sporo dróg jest popodmywanych i utrzymywanych przy życiu w stanie lekko hardcore'owym. Miałem to wszystko obfotografować, ale przyznaję się, że tak się dobrze jechało, że tylko raz się na dłużej zatrzymałem żeby jakieś landszafty zdjąć.

Jak się jeździ, jeśli nie ma mostu? Normalnie, tak jak drzewiej bywało, czyli przez brody. To już nasz trzeci dłuższy pobyt w Beskidzie Niskim (a konkretnie w Domu na Łąkach), więc do widoku brodów trochę zdążyłem się przyzwyczaić... no ale wcześniej nie miałem okazji przez takie miejsca przejeżdżać (rowerem). Swoją drogą, to patrząc na foty, nie robi to aż takiego wrażenia, ale jak się stanie pod takim mostem i zobaczy te wyrwane kawały ziemi, sterczące fragmenty przęseł, to się nabiera szacunku do poweru natury. Na pytanie czy się umoczyłem, odpowiadam: no pewnie. Bród to bród, ale to 20 cm wody to w niektórych miejscach jest.
Beskid Niski: mostek nad Białą w Banicy
Beskid Niski: resztki mostka nad Białą w Banicy
Beskid Niski: Biała pod byłym mostem w Banicy
Beskid Niski: bród przez Białą w Banicy
Beskid Niski: bród przez Białą w Banicy (oraz resztki mostu)
Beskid Niski: bród przez Białą w Banicy
A same zjazdy do brodu oznaczane są w taki sposób:
Beskid Nisk: zasypany wjazd na most i oznaczenie zjazdu do brodu
Co do jazdy, to kręciło się fantastycznie. Głównie dlatego że cały czas po asfalcie i dlatego że przez połowę trasy lekko w dół. Na tyle lekko niestety, że się tego nie czuło (tylko po prędkości i "lekkości" jazdy), ale jak przyszło wracać, to nie było już tak wesoło. Ale w końcu się doczłapałem do domu.

Beskid Niski: Biała we Florynce

Trasa byłaby jeszcze fajniejsza, gdybym zabrał ze sobą mapę. Ale mapy nie zabrałem, bo po co, skoro w plecaku jest HTC z mapami Google'a. No zajebiście. A że nie ma zasięgu? Ha! Po co komu zasięg... Tak to się ładnie dzisiaj wypuściłem. Jednak jak się przebywa cały czas w zasięgu jakiegoś WLANa, to on się staje jak chleb nasz powszedni i potem kiedy (nie wiadomo czemu) w środku najdzikszego z Beskidów nie ma zasięgu, człowiek głupieje. Efektem tego było to, że nie zrobiłem pętli czy czegoś na kształt tego, a w pewnym momencie (determinowanych przez spodziewany stopień wkurwienie Mżony) odwróciłem rower i pojechałem z powrotem. Na jutro już sobie spakowałem mapę...


I tradycyjnie już (drugi raz w końcu) dla potomnych profil trasy.

Jutro (dzisiaj) rano planuję wstać WCZEŚNIE, żeby coś się po lasach przejechać. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Wstępny plan to Hańczowa i Wysowa-Zdrój, ale zobaczę czy: (a) wstanę, (b) będzie mi się chciało wyjść i jechać.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A gumjoki miołeś? Statyw na rower do telefonu se kup. Zrób następny razem fotkę jaki to przemoknięty i brudny z takich wypraw wracasz... :)

mistrz_yon pisze...

gumjoków nie mjołem, jeno normalnie buty rowerowe. wiec mi sie cos tam do nich nalało.
co do fotek swoich, to nie publikuje :P
za to foty roweru w najnowszym poście.