Święta, święta i po świętach. Jutro do roboty. No masakra, a tak się dobrze siedziało w domu... Dzisiaj wybraliśmy się (bez dzieci, po raz pierwszy w tym roku!) do Santorini na jakiś mały obiad. W końcu, gdyby zostało na koniec roku coś na koncie, to byłoby niedopatrzenie ;)
Tak sobie siedzieliśmy, jedliśmy te greckie specjały i - jak się później okazało - zastanawialiśmy się, czy kiedykolwiek wyjedziemy gdzieś za granicę na wakacje. Z tego co widzę, to wyjazdy zagraniczne to jest narodowy sport Polaków od kilku lat. Patrząc dookoła, wyjeżdżają WSZYSCY i WSZĘDZIE. No, może nie wszędzie, ale do Turcji, do Turcji, do Włoch, do Turcji, do Grecji, do Turcji... A my jeszcze nigdy nigdzie nie byliśmy. Znaczy jak jestem wytrawnym globtrotterem, bo w połowie lat 80-tych byłem na kolonii w Czechosłowacji, a konkretnie w fantastycznym miejscu o nazwie Pribylina. Ula zaś zwiedziła za czasów Sowieckiego Sojuza całą ichniejszą Azję Centralną czego cholerycznie jej zazdroszczę.
No, ale teraz nie jeździmy. Doszliśmy do wniosku, że to przez dzieci, które mamy jeszcze małe w sumie i żeby coś sensownego z takiej podróży wyniosły to muszą mieć jakieś 10-12 lat i chociaż trochę poukładane w głowie. No bo co im przyjdzie po Syrii czy Jordanii, skoro nie wiedzą o co chodzi, nie znają kontekstu kulturowego, historycznego, itd. To jest jedna strona medalu.
A druga, już zupełnie inna, to taka że ja nie potrzebuję wyjazdów, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Mogę sobie zawsze wziąć książkę, poczytać, pooglądać zdjęcia, sprawdzić co piszą w lokalnych gazetach. Nie muszę nigdzie jechać. I to nie chodzi wcale o potencjalne niewygody. Mam gdzieś, czy śpię na wygodnym łóżku czy na podłodze, czy będę jadł rzeczy smaczne czy nie. Nie chodzi o to. Chodzi o to, że nie mam potrzeby konfrontowania opisania świata z rzeczywistością. Inni piszą lepiej ode mnie, niech więc piszą. Przed udaniem się w jakieś miejsce jest ono wszystkim. Jest radością, nadzieją, szansą, ciekawością czy obietnicą chwili. Ale faktyczny wyjazd to zamknięcie większości tych rzeczy. Wszystko niknie, bo zabija to rzeczywistość i świat prawdziwy, a nie nadzieja na jego poznanie.
Zaiste symulakrum. Czyżbym zbliżał się do postmodernistycznego oglądu świata? Hm, w Baudrillard'a raczej nie wierzę, ale jednak wolę kopię od oryginału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz