Od poniedziałku słucham "Sounds of the Universe" - najnowszego dokonania Depeche Mode. Do czasu "Violator" i "Songs of Faith and Devotion" nie byłem ich wielkim fanem (eufemizm!) - wcześniejsze płyty przytłaczały mnie tym, czego w 80's nie znosiłem najbardziej (swoją drogą to wtedy właśnie były 80's) czyli nadmiarem elektroniki, sztucznym podkladem itp.
Minelo 20 lat i "Sounds of the Universe" daje próki tego, co było wtedy najlepsze, bo przynajmniej dla mnie jest to płyta w dużej części oparta stylistycznie o rozwiązania sprzed ponad 20 lat ("Peace"). Wychodzi to naprawdę dobrze. Nie jest to w żadnym razie płyta odtwórcza - całość brzmi współcześnie, ale jednak starszą sylistykę po prostu czuć. Nie dotyczy to wszystkich utworów - kilka brzmi bardzo współcześnie.
Najbardziej żałuję, że na podstawowe wydanie płyty nie trafiło kilka rzeczy, które ostatecznie znalazły się na bonusowym dysku. A są tam takie perełki jak "Ghost", "Esque" czy "The Sun and the Moon and the Star", które z całości wydawnictwa są zdecydowanie najbardziej kosmiczne.
Jedyne czego mi brakuje na płycie, to czegoś naprawdę agresywnego w rodzaju "I Feel You". Jest do prawda "Wrong" ale liczyłem, żę w podobnej stylistyce znajdzie się coś jeszcze. Cóż, nie można mieć wszystkiego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz