Jakieś kilka tygodni temu ktoś zamienił mi starsze dziecko (czytaj: Młodego). Wizualnie wygląda tak jak poprzednio, ale środek mu ani chybi podmienili. A może dostał nową wersję softu?
Z cichego, spokojnego i wiecznie wycofanego dzieciaka zrobił się normalny 4-latek. Opowiada w przedszkolu jakieś dziwaczne historie, zagaduje wychowawczynię, leżakuje (i jeszcze mu się to podoba), śmieje się, od niedawna jeździ na rowerze i jeśli się wywróci to nie płacze, nie stroi fochów itd. Po prostu wszystko zupełnie inaczej niż było - kompletnie odwrotnie.
Co ciekawe, zbiegło się to w czasie z czytaniem "Hobbita". Przez kilka tygodni strona po stronie do snu miał czytanego Tolkiena i jestem przekonany, że zmiana która w Młodym nastąpiła jest wynikiem jego utożsamienia się z postacią Bilba. On był taki jak Bilbo - cichy, spokojny, ceniący przede wszystkim prywatność, strachliwy... Ale w trakcie wyprawy Bilbo nabył wielu cech: zaczął posiadać własne zdanie, w swojej strachliwości był odważny, mimo strachu wypełniał swoje obowiązki względem przyjaciół. Krótko mówiąc - zmienił się. Powiedziałbym, że przeszedł inicjację.
Przy okazji przeszliśmy z Młodym poważne rozważania na bardzo poważne tematy. Co znaczy zginąć? Dlaczego ludzie umieraja? Dlaczego inni są smutni kiedy ktoś umiera? Czy każda walka/wojna jest zła? Czy można być dobrym złodziejem? Naprawdę rewelacja...
Kilka tygodni temu był w "Gazecie" świetny tekst Eichelbergera "Piotruś Pan. Epidemia". Kluczowe są wnioski - mężczyźni (nawet mali) potrzebują inicjacji i nie ma dobrej alternatywy dla inicjacji wojowniczej. Jakbym czytał Eliadego i jego rozważania o zaniku procesów inicjacyjnych we współczesnych społeczeństwach oraz zaspokajaniu jej przez "świadczenia ekwiwalentne" (czy jakoś tak).
Zaprawdę, powiadam wam, czytajcie "Hobbita". My teraz czytamy "Władcę Pierścieni".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz